czwartek, 26 maja 2016

Skrawek piąty

         Stanąłem przed budynkiem lotniska. Rozglądałem się za samochodem mojego brata, który obiecał po mnie przyjechać. Nie mogłem dostrzec go na parkingu, skąpanym w blasku słońca. Usłyszałem dźwięk klaksonu. Odwróciłem głowę w lewo i niemal natychmiast ujrzałem uśmiechniętego Krzyśka. Pomachałem mu.
          Skierował się w moją stronę i chwycił mój bagaż. 
– Pomogę ci, nie możesz nadwyrężać tej nogi – wskazał na kule, które trzymałem w prawej ręce. 
          Skinąłem głową i posłusznie oddałem mu walizkę. 
– Tylko tyle? – zaśmiał się, wiedząc, że zawsze pod ręką mam znacznie większą zęść garderoby.
– Więcej nie zdołałem spakować – odpowiedziałem sucho.

          Brat zauważył moją posępną minę, więc o nic więcej nie pytał. Skinął tylko głową. 
– Chodźmy, mama czeka z kolacją.
          Droga minęła nam zadziwiająco szybko. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele, jak to zawsze mieliśmy w zwyczaju. Tym razem było ciszej. Mniej zręcznie niż dotychczas. Krzysztof nie pytał. Nie odzywał się. Wiedział, że potrzebuję tej chwili ciszy i spokoju. 
         Całą drogę zastanawiałem się, co się ze mną dzieje. Co dzieje się ze mną i z Celią? Przecież zawsze dogadywaliśmy się doskonale. Pasowaliśmy do siebie jak dwa puzzle. Byliśmy po prostu dla siebie stworzeni. Od pewnego czasu czuję jednak, że to nie jest to, co niegdyś.
          
Celia nadal mnie pociąga. Co do tego nie ma wątpliwości. Jednakże między nami wytworzyła się swego rodzaju bariera. Bariera, która mnie blokuje. Nie potrafię wyznawać jej uczuć tak, jak dawniej. Kiedyś każde „Kocham cię” było przepełnione szczerością i prawdziwym uczuciem, a teraz te dwa słowa wydają się mi być puste. Staram się usilnie przekonywać, że są to te same słowa, co jeszcze kilka miesięcy temu, ale nasza sprzeczka utwierdziła mnie w przekonaniu, że chyba nie do końca tak jest. Być może jest to spowodowane brakiem wspólnie spędzanego czasu? Nie mam pojęcia. Wiem jedynie tyle, że moja dziewczyna zaczęła mnie poważnie irytować. A to nie jest normalne.
          
Od pewnego czasu mam też wrażenie, że mnie unika. Więcej nie ma jej w domu niż jest. Kiedy zapraszam ją na kolację zawsze ma jakąś wymówkę… Między nami naprawdę jest nieciekawie. Boję się tego, co przyniosą kolejne dni.
          
Mama wypatrywała nas w oknie, a kiedy samochód mojego brata zatrzymał się przed domem, wybiegła z niego w podskokach. 
– Grzesiu! – zawołała, kiedy wysiadłem z wozu. – Bardzo się cieszę, że cię widzę! Witaj w domu!
– Mamo… Nie mogę oddychać – zaśmiałem się kiedy poczułem, jak matka ściska mnie mocno w pasie.
– Och, wybacz! Pomogę wam z bagażami – zaoferowała.
– Nie będzie takiej potrzeby – odezwał się Krzysiek, stawiając moją walizkę na ziemi. – Grzesiu przyjechał w dość okrojonym składzie swojej garderoby.

          Matka popatrzyła na walizkę, a następnie na mnie. Jej oczy świdrowały mnie na wylot. Nieco przymknęła powieki, więc patrzyła na mnie przez maluteńkie szparki. Wiedziała, co się dzieje. Domyślała się, że nie jest normalnie. Ale nie pytała. I za to ją kocham.
          Rozszerzyła powieki, a swobodny i naturalny uśmiech ponownie zagościł na jej twarzy. 
– W takim razie zapraszam. Jedzenie stygnie – wskazała na dom. – Pomogę ci, kochanie.
– Dam sobie radę – zapewniłem.

          Mama popatrzyła na mnie i pokręciła z niedowierzaniem głową. Zawsze byłem samodzielny. Przecież ojciec uczył mnie tego od małego. Czyżby o tym zapomniała? 


          Minął ponad tydzień odkąd wróciłem do Polski. Przez cały ten czas wszyscy skakali wokół mnie, jakbym był Bóg wie kim. Ale ja przecież tego nie chciałem. To ja! Grzesiek! Ten sam, który jako dzieciak biegał po tym domu z piłką u nogi i tłukł każdy wazon.
          Ten czas pobytu w Polsce chciałem spędzić sam. Spędzić na przemyśleniach. W odosobnieniu.
          Tak. Sam zastanawiam się, dlaczego przyjechałem do rodzinnego domu, skoro nie chciałem zamieszania wokół mojej osoby. Odpowiedź jest prosta. Bo tutaj czuję się najlepiej. To jest moje gniazdo. Mój raj na ziemi. Moje serce.
          Leżałem na łóżku wpatrując się w sufit, gdy do mych uszu dobiegł dźwięk pukania do drzwi. Rzuciłem ciche „proszę” i wsparłem się na łokciach, czekając, aż zobaczę przybyłego gościa.
          Kiedy drzwi się uchyliły zobaczyłem zatroskaną twarz matki. 
– Mogę na chwilkę? – zapytała.
– Oczywiście. Ty zawsze, mamuś – odparłem, delikatnie się uśmiechając.
          Kobieta powolnie i cicho zamknęła za sobą drzwi, a chwilę później opadła na łóżko. Przez chwilę milczała, a ja bezustannie wpatrywałem się w jej zmartwioną twarz. Na kilometr było widać, że coś jest z nią nie tak. I wiedziałem, że chodzi o mnie. 
– Co się z tobą dzieje, Grzegorzu? – odezwała się w końcu bardzo poważnym tonem.
          Popatrzyła mi w oczy. Emanowała od niej łagodność, której wówczas potrzebowałem. Zrozumiałem, że jej wcześniejsza cisza wynikała z tego, że nie wiedziała, jak skleić to pytanie.
– A co ma się ze mną dziać? – odpowiedziałem pytaniem, a w moim tonie znajdowała się udawana lekkość.
– Nie, Grzesiu. Nie rób tego. Nie okłamuj mnie – spojrzała na mnie wymownie. 
 
          Co wtedy poczułem? Ból. Ból, który pojawił się przez widok jej zmartwionych oczu. Mieszał się ze wstydem wynikającym z tego, że okłamałem moją matkę, która tak doskonale mnie zna. 
– Naprawdę wszystko gra – uśmiechnąłem się, ale czułem się nieswojo, nadal brnąc w to oszustwo.
          Matka westchnęła. Wiedziała, że jeśli nie będę chciał powiedzieć jej prawdy to nie wyciągnie jej ze mnie nawet siłą. Zwiesiła ramiona i spojrzała na swoje dłonie. Kiedy podniosła wzrok jej czoło było zmarszczone. Położyła dłoń na moim policzku i pogładziła go kciukiem. 
– Dobrze, jeżeli nie chcesz mówić to nie mów, ale pamiętaj, że jeśli tylko będziesz chciał o czymś porozmawiać… zawsze cię wysłucham, synku – powiedziała, a na koniec lekko się uśmiechnęła.          Pokiwałem głową i po raz pierwszy od kilku dni szczerze się uśmiechnąłem. Chwyciłem  spracowaną matczyną dłoń i ucałowałem jej wierzch.
– Dobrze, mamo.
– A teraz do rzeczy. Masz gościa – wyraźnie się ożywiła.
– Co? – zapytałem z niedowierzaniem.
– Tak. Odkąd przyjechałeś z nikim nie rozmawiasz. Czas to zmienić. Julka przyszła. Czeka na ciebie w salonie, zejdziesz?
– Coś ty znowu wykombinowała, mamo?
 – Ja? Nic. Po prostu całe miasteczko wie, że  przyjechałeś. Spotkałam Julkę w sklepie, pytała o ciebie, więc zaprosiłam ją do nas. Nie masz chyba nic przeciwko?

          Szach mat, mamo. 
– Nie, skądże – odparłem z udawanym entuzjazmem, którego na szczęście nie wyczuła moja rodzicielka. – Za chwilkę zejdę, pozwól tylko, że się przebiorę.
          Mama energicznie wstała z łóżka i z szerokim uśmiechem zmierzyła moją sylwetkę od góry do dołu. 
– Mam nadzieję, że mój Grzesiu powoli wraca – zachichotała jak mała dziewczynka, po czym zniknęła za drzwiami.
          Niespiesznie zwlokłem się z łóżka i podszedłem do szafy, w której uwiesiłem moje ubrania. Zastanawiałem się, jak bardzo zmieniła się Julia. Nie widziałem jej ponad cztery lata. Nigdy nie mogliśmy się spotkać, bo kiedy ja byłem w Mrzeżynie, jej nie było, a z kolei kiedy ona była, nie było mnie i tak w kółko Macieju. 
          Poznaliśmy się, kiedy zaczęliśmy chodzić do podstawówki, była moją najlepszą przyjaciółką. Wszędzie nas było pełno. Nigdy nie dogadywałem się tak dobrze z nikim innym, jak z nią. To była prawdziwa przyjaźń, za którą od dawna tęskniłem.
          Wyjechałem zagranicę jako nastolatek, ale nawet wtedy potrafiliśmy się ze sobą kontaktować. Wysyłaliśmy sobie zdjęcia, listy, pocztówki i kartki. Byliśmy przyjaciółmi na dobre i na złe. Kiedy komputery i Internet stały się bardziej popularną formą komunikacji międzyludzkiej, zamieniliśmy listy tradycyjne na listy elektroniczne. Każdy z nich mam zachowany w swojej skrzynce. Jednakże nie wiem dlaczego nasz kontakt jakiś czas temu się urwał.
          Bałem się tej konfrontacji. Tak naprawdę nie miałem ochoty na spotkania. Zwłaszcza teraz, kiedy nie byłem w najlepszej formie, ale przyjaciołom sprzed lat się nie odmawia, prawda?
          Przebrany w granatową koszulkę, pod którą widać było zarys moich mięśni i popielate dżinsy zszedłem do salonu, dość zwinnie posługując się kulami.
          Dziewczyna siedziała w fotelu, odwrócona do mnie plecami. Rozmawiała z moją mamą, która siedziała na kanapie obok. 
– Cześć – odezwałem się.
          Kobiety zaprzestały rozmowom. Mama spojrzała na mnie, a moja przyjaciółka wstała i odwróciła się w moją stronę. 
– Grzesiu! Witaj! – ucieszyła się, podchodząc do mnie pospiesznie.
          Przytuliła się do mnie, a ja mocno zagarnąłem ją do siebie. Poczułem się jak ten kilkunastoletni chłopak, który wysłuchiwał jej użalania się nad sobą i wyzwisk rzucanych na chłopaków, którzy jej się podobali, a nie zwracali na nią najmniejszej uwagi. Zaśmiałem się niezauważalnie na te wspomnienia. 
– Dobrze wyglądasz – powiedziała, kiedy się ode mnie odsunęła.
– To samo mogę powiedzieć o tobie – odparłem. – Co słychać?
– Wszystko  porządku, a nawet lepiej – uniosła prawą dłoń ku górze, a na jej palcu zabłysnął złoty pierścionek.
– Czy to znaczy …– zacząłem z szerokim uśmiechem na ustach.
– Tak! Karol w końcu mi się oświadczył – pisnęła jak mała dziewczynka.

– Cudownie, gratuluję! – ponownie zagarnąłem ją do swojej piersi. – Nawet nie wiesz jak się cieszę, Julka. 
          Co tak naprawdę poczułem? Dziwny uścisk. Dlaczego? Bo ja nigdy nie odczułem potrzeby oświadczenia się Celii…

☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆
Hej Kochane! :* 
Jak widzicie, już jestem. :) 
Przepraszam, że ten rozdział nie pojawił się w poprzedni piątek, ale miałam tak intensywny weekend, że nie dałam rady. :( Mam nadzieję, że dotarła do Was informacja zamieszczoną na Google+ i że nikt na darmo tutaj nie czekał. :) 
Tak, nadal nie ma naszej nieznajomej, ale spokojnie, obiecuję, że już w następnym rozdziale się pojawi i z każdym kolejnym będzie jej coraz więcej. ^^ 

Co do zaległości, to właśnie się za nie zabieram. :) Potrzebuję tylko troszkę czasu. :* 

Buziaki :* 

PS. A Wy już na polu byłyście? :D Kwiaty dla mam pozrywane? ^^
Wszystkim mamom życzę dużo radości, zdrowia i pomyślności. ♥ 

piątek, 13 maja 2016

Skrawek czwarty

          Siedziałem w ogrodzie mojego domu w Sevilli. Temperatura przekroczyła trzydzieści stopni Celsjusza, ale mnie to nie przeszkadzało. Siedziałem na wygodnym krześle i bezrefleksyjnie wpatrywałem się w przestrzeń. Nie chciało mi się zupełnie nic. Straciłem ochotę do czegokolwiek. – Grzesiu? – usłyszałem.
          Po mojej lewej stronie siedziała Celia. Nie zauważyłem nawet, kiedy się zjawiła. Uniosłem brwi, na znak, że ją słucham. 
– Wiem, że jesteś teraz w kiepskim stanie, ale niestety za dwa dni muszę wyjechać do Sztokholmu. Mam tam sesję, której nie mogę odwołać – powiedziała wyginając palce swojej szczupłej dłoni. 
          Popatrzyłem na nią. Z zewnątrz wydawała się być niezadowolona z tego powodu, ale w jej oczach kryło się coś więcej. Był w nich dziwny błysk. Zupełnie zaprzeczający temu, co mówiła. Jej oczy wydawały się być szczęśliwe, że wyjeżdża.
          Zrobiło mi się przykro. Bolało mnie, że nie jest w stanie odwołać sesji. Wiedziałem, że nie zostanie ze mną, mimo że tak bardzo jej wówczas potrzebowałem. Jednakże nie chciałem się kłócić. Zwyczajnie nie miałem na to siły, dlatego tylko skinąłem głową i wróciłem do zajęcia, które mi przerwano. 
– Grzegorz! – doszedł mnie jej zniecierpliwiony ton.
          Popatrzyłem na nią zaskoczony. Nigdy nie uniosła na mnie głosu. Najzwyczajniej w świecie, nigdy nie musiała. 
– Jesteś nie do zniesienia! Cały czas milczysz! Odzywasz się półsłówkami.!Okay, rozumiem, że spotkała cię przykrość. Kontuzja przed sezonem, ale do jasnej cholery, takie rzeczy się zdarzają! Nie pierwszy i nie ostatni raz. Opamiętaj się!
          Zabolało.
          Nie pierwszy i nie ostatnie raz…
          Bolało mocniej.
          Moje serce zaczęło walić jak młot. Zrobiło mi się gorąco. Nie był to skutek wysokiej temperatury, ale złości, która we mnie buzowała. Przełknąłem ślinę i już miałem się odezwać, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk nadchodzącego połączenia. Spojrzałem na ekran telefonu leżącego na stole przede mną. „Mama” odczytałem.
          Popatrzyłam na Celię wymownie i powiedziałem szorstkie „przepraszam”, a następnie odebrałem połączenie. Moja dziewczyna podniosłą się z miejsca z westchnieniem irytacji i skierowała się w domu.
 – Tak mamo? – odezwałem się, odprowadzając dziewczynę wzrokiem.
– Syneczku, Krzysiu powiedział mi co się stało. Dlaczego nie dzwoniłeś? To takie straszne… Jak się trzymasz? 
          To prawda. Nigdy nie dzwoniłem do rodziny czy przyjaciół z wiadomością o kontuzjach. Zawsze dowiadywali się o tym z prasy, Internetu czy telewizji. I tym razem o mojej niedyspozycji mój brat najprawdopodobniej dowiedział się z portali internetowych. 
– Jest dobrze. Dojdę do siebie i wrócę do treningów – odparłem z udawanym optymizmem.
– Grzesiu… przecież słyszę, że nie jest z tobą dobrze – westchnęła mama.
– Dam radę – zapewniłem. 
– A co ty na to, żebyś przyjechał tutaj? Do Mrzeżyna? 
          Kiedy usłyszałem tę propozycję moje oczy mimowolnie się rozszerzyły. Uwielbiałem chwile w mojej rodzinnej miejscowości. Z moimi bliskimi. Było ich przecież tak niewiele… 
– Jesteś tam? Grzesiu?
          Ponowny wyjazd do Polski? Co na to Celia? Ona właściwie cały czas jest poza domem, ale to jednak moja partnerka. Powinienem z nią to przedyskutować. Jednakże ona nawet nie zapytała czy zostać ze mną tutaj, w Sevilli. Beznamiętnie obwieściła mi, że jedzie na sesję do Szwecji. 
– Synku? – usłyszałem zaniepokojony głos matki.
– Kiedy mogę przyjechać? – wypaliłem.
– Kiedy tylko zechcesz. Chociażby dziś – powiedziała rozanielona.
– Sprawdzę loty na jutro i przylecę – zapewniłem.
– Och synku! Tak się cieszę! Przygotuję twoje ulubione danie na kolację. Czekamy na ciebie! Ściskam cię mocno! Buziaki!
– Kocham cię, mamo – zakończyłem połączenie.
          Chwyciłem laptop ze stolika i ułożyłem go na kolanach. Sprawdziłem loty na następny dzień. Zakupiłem bilet i z kulami w ręce pokuśtykałem do domu. Celia siedziała na krześle przy aneksie kuchennym, przeglądając magazyn. 
– Jadę jutro do Polski – powiedziałem, kierując się w stronę schodów.
– Co? I mówisz mi to teraz? – zbulwersowała się. 
– Tak.
– Nie uważasz, że powinieneś mi mówić o takich drobiazgach wcześniej?
– Och, nie bądź śmieszna. To ty przed chwilą oznajmiłaś mi, że jedziesz do Sztokholmu. Nie pytałaś o zdanie, nie dyskutowałaś, tylko oznajmiłaś! Czego oczekujesz w zamian?! – uniosłem głos, co nie było normalnością.
– Co się z tobą dzieje, Grzesiu? – zapytała cicho.
– Nie! Co dzieje się z tobą! Wyjeżdżasz wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebuję! Mówisz mi, że to nie koniec świata, chociaż sama nie rozumiesz, co kontuzja oznacza dla piłkarza! A co, jeśli to ty, nie mogłabyś przez najbliższy czas brać udziału w sesjach? Jak byś się czuła? – spytałem z wyrzutem. – Jednego mogłabyś być pewna. Nigdy nie usłyszałabyś ode mnie, że to nie pierwszy i nie ostatni raz! 
          Patrzyła mi w oczy, a prze jej twarz przemknął cień żalu. Odwróciłem wzrok i pospiesznie wdrapałem się na piętro. Wszedłem do garderoby. Wyjąłem dwie walizki i zacząłem pakować ubrania. W drzwiach stanęła Celia. 
– Grzesiu…
          Puściłem to mimo uszu. 
– Grzegorz, porozmawiajmy – pisnęła.
– Nie mamy o czym – odparłem, nie spuszczając wzroku z walizki.
– Sądzę, że jednak mamy – powiedziała delikatnie, podchodząc do mnie. – Masz rację – położyła dłoń na moim ramieniu. – Zachowałam się jak egoistka. Przepraszam.
          Westchnąłem i zaprzestałem pakowaniu.– Po prostu… – przysiadła obok mnie. – Jesteś ostatnio taki nieobecny… Taki… nieswój. Naprawdę ciężko mi się z tobą porozumieć, by nie nadepnąć ci na odcisk. 
          Popatrzyłem na nią. Ponownie to robiła. Ponownie obarczała mnie winą. Jak zawsze. 
– Dlaczego znów to robisz? – zapytałem szorstko.
          Westchnęła.
 – Robię, co?
– Obrzucasz mnie winą. Zawsze tak robisz. Nie jesteśmy w przedszkolu, Celio. Może w końcu spróbujesz przyjrzeć się także swoim niedoskonałościom? Nikt nie jest idealny. Nawet ty. – trzasnąłem klapą walizki i zacząłem ją zapinać.
          Chwyciłem kule w jedną rękę, a walizkę w drugą i skierowałem się do wyjścia. 
– Dokąd idziesz? – zapytała. 
          Nie odpowiedziałem. Pospiesznie, na tyle ile mogłem, zszedłem ze schodów i skręciłem w stronę frontowych drzwi. 
– Grzegorz! Dokąd idziesz?! – usłyszałem jej krzyk ze szczytów schodów. 
– Wychodzę – oznajmiłem.
– Grzegorzu – powiedziała cicho. W jej głosie słychać było wyraźny szloch.
– Celio, ostatnio dużo zwaliło mi się na głowę. Muszę odpocząć. Uszanuj to, proszę – powiedziałem, przystając na schodach i patrząc w jej oczy.
          Dziewczyna zagryzła wargę. Robiła tak, gdy była zła, ale w jej oczach było widać smutek. Zdałem sobie sprawę, że przeholowałem. Mimo wszystko, musiałem to wszystko przemyśleć. Z cichym westchnieniem ruszyłem do drzwi.

Hej Kochane! ;*Jak Wam się podoba? :)  Mnie nie za bardzo, to opowiadanie wymaga ode mnie bardzo wiele wysiłku, nieco inaczej wyglądało ono w mojej głowie, ale staram się jak mogę i mam nadzieję, że nie nawalam tak bardzo, jak mi się wydaje... 
Dziś piątek 13-tego i jak widać, dla naszych bohaterów nie jest to najlepszy dzień. 
Jak myślicie, Grzesia poniosły emocje? A może zareagował tak, jak powinien? Co myślicie, o jego kontuzji i małym załamaniu? :) 
No i jestem także ciekawa, co ułożyło się w Waszej głowie odnośnie powrotu do Polski? Jak widzicie Celię? :) 

Czekam na Wasze opinie. :) 
Jak trafnie wiele z Was zauważyło, kontuzja sprawi, że nasz bohater znów zawita do Polski, a co stanie się w jego rodzinnym miasteczku? Przekonacie się niebawem. ^^ 
 Ściskam Was! ♥

piątek, 6 maja 2016

Skrawek trzeci

          Otworzyłem oczy. Promienie słońca wdarły się do sypialni. Spojrzałem za zegarek, wskazujący godzinę ósmą piętnaście. Popatrzyłem na śpiącą obok Celię. Wyglądała tak spokojnie, niewinnie i pięknie… Pogładziłem delikatnie jej ciemne włosy, ucałowałem czubek głowy i wyswobodziłem się spod ciepłej kołdry.
          Włożyłem spodnie od dresu i cicho zszedłem po schodach do kuchni. Postanowiłem zabawić się w kucharza i przygotować śniadanie dla mojej królewny. Moje zdolności kulinarne były bardzo ograniczone, dlatego postanowiłem poprosić o pomoc wszechwiedzący Internet.
          Włączyłem laptop. Wyszukałem przepisu na naleśniki. Powinienem trzymać dietę sportowca, ale czasami są wyjątki od reguły. Naleśniki to chyba nie powiększony big mac, prawda?
          Mieszając ciasto, myślałem o Celi. A właściwie o moim zachowaniu względem modelki. Wciąż nie dawała mi spokoju myśl, że moje ciało, a przede wszystkim, moje serce nie zadziałało tak, jak zwykle. Celia powitała mnie w ten sam sposób, którym wita mnie niezmiennie od kilku lat. Rzuciła mi się w ramiona. Poprzedniego dnia, zaprosiła mnie nawet na kolację, a nocą była cała moja… Dlaczego więc czuję się w pewien sposób winny?
          Ciasto wydawało się w miarę dobrze rozmieszane, dlatego zacząłem smażyć naleśniki. Pierwszy wyszedł niedoskonały, ale był zjadliwy. Kolejne wychodziły mi znacznie lepiej. Naleśnik się smażył, a ja przeglądałem portale społecznościowe. Wpadłem na pewien pomysł. Zacząłem przeglądać profile moich znajomych z Mrzeżyna w poszukiwaniu nieznajomej dziewczyny. O mały włos, a placek, który spoczywał na patelni poszedłby z dymem. Moje poszukiwania również zdały się na nic. Westchnąłem i przeczesałem włosy ręką. 
– Co tak ładnie pachnie? – zapytała Celia, wchodząc do kuchni.
          Ubrana była w moja koszulkę i majtki. Wyglądała obłędnie. Włosy miała potargane, co dodawało jej drapieżności.
          Podeszła do mnie i skradła całusa z moich ust. Muskała palcem moją nagą klatkę piersiową, głęboko patrząc mi w oczy. Uśmiechała się figlarnie. Odpowiedziałem tym samym . Znów wytworzyło się między nami to swoiste napięcie.
          Złączyliśmy usta w zachłannym pocałunku. Nasze języki były doskonale zsynchronizowane. Znały się przecież wiele lat…
          Gdy nasze wargi się rozłączyły, dziewczyna wtuliła się w mój tors. 
– Naleśniki? – zapytała, kiedy jej oczom ukazał się stojący obok talerz słodkości.
– Tak, specjalnie dla ciebie – powiedziałem, gładząc jej długie włosy.
– Kim jesteś i co zrobiłeś z moim chłopakiem? – odsunęła się ode mnie na długość ramion.

– Jestem tym samym cudownym Grześkiem, co zwykle. Teraz tylko nieco udoskonalonym – zaśmiałem się.
          Popatrzyła na mnie spod przymrużonych powiek, by ostatecznie szeroko się uśmiechnąć. 
– Nakryjesz do stołu? – zapytałem. – Ja zrobię nam kawę. 
          Skinęła głową i zajęła się rozkładaniem białych talerzy na ciemnym, mahoniowym stole.


          Zaparkowałem przed Estadio Ramón Sánchez Pizjuán. Ciężko było mi się zebrać i przygotować psychicznie do powrotu do treningów, ale jak mus to mus. Chwyciłem moją torbę treningową, leżącą na siedzeniu obok i powolnie wszedłem na stadion. Przy wejściu powitał mnie ochroniarz, na którego wszyscy wołali Manolo. Nie wiedziałem, czy to jego imię, czy pseudonim, ale zwracałem się do niego tak jak inni. 
          Wszedłem do szatni, gdzie znajdowała się znaczna część drużyny. Nigdy się nie spóźniałem, ale też nigdy nie byłem pierwszy. Chłopaki rozmawiali o tym jak spędzili swój urlop. Niemal każdy pojechał w jakieś egzotyczne miejsce, tylko ja spośród nich spędziłem wolny czas w... egzotycznej Polsce. Ale nie wstydziłem się tego. Przecież to mój kraj. To w polskiej reprezentacji gram z orzełkiem na piersi i jestem z tego bardzo dumny.
          Kiedy żartowaliśmy z chłopakami do szatni wparował Timothée. Mój przyjaciel wyglądał na bardzo zmęczonego. Sapał i miał kropelki potu widoczne na skroniach.
– Co jest, stary? – zapytałem marszcząc czoło.
– Cristina wzięła mój samochód, bo jej jest jeszcze u mechanika, odkąd wjechała w ten śmietnik i nie powiedziała mi o tym. Ponad pół godziny szukałem kluczyków, a kiedy do niej zadzwoniłem ze stoickim spokojem powiedziała, że wzięła samochód i nie chciała mnie budzić, żeby mi o tym powiedzieć, bo słodko spałem – wyrzucił z siebie, siadając na swoje miejsce. – Nim się obróciłem musiałem wychodzić. Nie mogłem złapać taksówki, więc postawiłem na komunikację miejską. To był błąd – jęknął, zdejmują buty.
– Fani? – zaśmiałem się.
– Żeby tylko. FANKI! – podkreślił. – Dużo fanek. Dziewczynki, ich koleżanki, matki, ba! Była nawet jedna babcia! 

          Timothée wyglądał na przerażonego, dlatego wszyscy wybuchliśmy śmiechem. 
– Tak, śmiejcie się. To nie wam jakaś siwowłosa kobieta wpierała, że niebawem, ożenicie się z jej wnuczką. Pytała nawet czy lubię indyka, rozumiecie? – opowiadał.
– Indyk, indykiem, a wnuczka? Ładna? – zaciekawił się Rico. W szatni rozbrzmiały odgłosy aprobaty.
– Stary, ona miała z osiem lat. Wątpię, że wiedziała, kim jestem – powiedział z ironią.

          Wszyscy wybuchliśmy śmiechem, który z pewnością było słychać za drzwiami. 
– To nadal nie tłumaczy twojego zmęczenia – odezwał się Gameiro.
          Timothée ściągnął koszulkę i odpowiedział: 
– Widząc wypchany autobus i mnóstwo zaaferowanych moją osobą ludzi, odpuściłem autobus. Przybiegłem tutaj.
          Jego słowa ponownie spotkały się z salwą śmiechu chłopaków. W tym także i mojego. 
– Nie gadaj, że biegli za tobą – rzuciłem, trzymając się za brzuch.
– To nie jest śmieszne! Odpuścili dopiero po dziesięciu minutach – powiedział ciszej.
         Śmiech nie miał końca. Żaden z chłopaków nie mógł odpuścić nabijania się z biednego Timothée. Przez rozentuzjazmowanych chłopaków, nie usłyszeliśmy gwizdka. Do szatni wparował trener Emery. 
– Widzę, że panowie mają dużo energii po wakacjach, humorek dopisuje… świetnie. Dwa kółeczka więcej – powiedział z uśmiechem na ustach. 
– Trener żartuje? – odezwał się skonany Timothée. 
– A wyglądam? – spojrzał na niego wymownie. – Raz, dwa, siedem kółeczek samo się nie zrobi – zaklaskał w dłonie. 


         Po męczącej rozgrzewce i treningu stałych fragmentów gry, przyszedł czas na kilkunastominutowy mecz, podczas którego mieliśmy przetestować nową taktykę gry. 
          Biegłem właśnie do piłki, kiedy poczułem kłujący ból w udzie. Z każdym kolejnym krokiem ból narastał, aż w końcu osiągnął apogeum. Runąłem na trawę przystadionowego boiska. Chwyciłem się za bolące miejsce. Podbiegł do mnie asystent trenera. 
– Co się stało, Grzeciu? – zapytał.
          Trzymając się za udo, jęczałem z bólu. To był znak, by zwołać fizjoterapeutę. Zjawił się po kilku minutach i delikatnie dotykając obolałą nogę stwierdził: 
– To wygląda na uraz mięśnia dwugłowego… Mam nadzieję, że jego struktura nie jest naruszona. Trzeba przewieźć go do szpitala, na szczegółowe badania.
– Co? Nie! Ja musze grać – jęknąłem.

– Przykro mi Grzesiu, ale w tym momencie to niemożliwe. Naprawdę mi przykro – dodał Manuel, nasz fizjoterapeuta.
          Lekarze w szpitalu potwierdzili podejrzenia Manuela. Najgorsze jednak było potwierdzenie naruszenia struktury mięśnia. To oznaczało ponad miesiąc przerwy od treningów… 


Witam Was bardzo serdecznie! :*Jak podoba Wam się powyższy rozdział? :)Obiecuję, że już w przyszłym skrawku będzie jeszcze więcej pikanterii i jeszcze więcej emocji… ;) 

Chciałam Wam także bardzo podziękować za tak dużo ciepłych komentarzy pod ostatnim skrawkiem... Nie sądziłam, że będzie Was tutaj, aż tak dużo. ♥

Kochane, a jak u Was? :) 
Pytanie do maturzystów: jak po pierwszych egzaminach? :) Napięcie i stres troszkę zeszło? :) 
Dobrze Wam poszło? ^^ Opowiadajcie! :D 

Ściskam Was mocno! :*